Dzisiaj przy okazji tzw. „samokształcenia się” trafiłem na bardzo ciekawy artykuł o „content marketingu” czyli normalnie mówiąc o marketingu treści na blogu firmy Bluerank. Szczerze mówiąc rzadko jestem skłonny polecać innym jakieś wartościowe wpisy dotyczące tematyki SEO, robię to z dwóch powodów – po pierwsze primo, wolę takie publikacje zatrzymać dla siebie a po drugie primo : zwykle do takich publikacji dołączany jest pean pochwalny na cześć autora nakłaniający czytelnika do zainteresowania ofertą tegoż autora ;).
Tym razem uznałem, że artykuł jest na tyle wartościowy, że można go polecić ponad ludzikom działających w branży SEO którzy rzucili się w kierunku marketingu treści tak naprawdę nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi. Niestety w PL marketing treści (podobnie z resztą jak marketing szeptany) „uprawiany” jest w sposób jak najbardziej wypaczony – bez zrozumienia istoty tej gałęzi marketingu. W swoim artykule Mateusz Rzetecki z Blueranku stara się przybliżyć istotę działania i oddziaływania treści publikowanych w internecie. Moim zdaniem marketing treści a właściwie jego definicję można zawrzeć w cytacie ze wspomnianego bloga :
Content marketing to nic innego jak strategia polegająca na budowaniu naszej obecności w Sieci w taki sposób, aby to użytkownicy sami trafili na nasze treści, a następnie zapoznali się z naszą oferta i traktowali jak specjalistów w swojej dziedzinie.
Uwaga, cytat należy potraktować ze zrozumieniem i trochę nad nim pomyśleć bo inaczej nasze działania nie będą się niczym różnić od „artykulików” z linkiem do strony klienta pisanych za parę zeciszów przez pseudo specjalistów od każdej dziedziny publikowanych na potęgę gdzie się da i jak tylko się da a tak niestety wygląda ponad 90 % produkowanych obecnie wypocin zwanych „content marketingiem”. Niestety panie i panowie SEOwcy , marketing treści to coś więcej niż parę zdań z linkiem wplecionym w treść. Treść dzięki której chcecie kogokolwiek wypromować musi spełniać warunki określone w cytacie powyżej a to nie jest już takie łatwe 😉
artykuł źródłowy autorstwa Mateusza Rzeteckiego
Krzysztof Ziółkowski
PS
zwróćcie uwagę na ładny „ekologiczny” link do źródła do którego moim skromnym zdaniem nawet najbielszy rycerz i cała rodzina Matta Cuttsa nie ma najmniejszego prawa się przypieprzyć pomimo braku „no follow” 😀
Dobrze to opisałeś Krzysiu, dokładnie C.M. to nie arty napchane twardymi anchorami, na szersza skale taka akcja jest opłacalna no i bezpieczna pod względem googlowskim 🙂 np. http://www.centrumkredyt.pl/7951-jak-placic-za-granica
Zapraszam
A bielszy by nie był link z anchor=rel? 🙂
Krzyśku, dzięki za wyrażenie swojej opinii na temat tekstu no i za link 🙂 Cieszy fakt, że coraz więcej osób jest tego samego zdania.
Nie ma za co, jak coś jest wartościowego to nie widzę problemu dlaczego nie miałbym o tym napisać 😉
Pan Krzysztof jako jeden z nielicznych blogerów SEO nie popadł w paranoję nofollowania wszystkiego co wychodzi na zewnątrz i chwała za to.
Nadawanie parametrów „no follow” linkom wychodzącym jest zabiegiem sztucznym. Przeciętny internauta prowadzący stronę internetową nawet nie ma bladego pojęcia o istnieniu takiego parametru. To korpogoogle doprowadziło do paranoi w swoich wskazówkach i wytycznych żądając aby „Pan Heniek hydraulik” znał się na parametrach linków, pisał wiersze o montowaniu sracza czy informował w serwisach społecznościowych o zakupie nowej spłuczki …
Dziwny zbieg okoliczności, tego samego dnia u mnie pojawił się tekst o content marketingu.
Tak, przyznaję że trochę w komentarzu spamuję, ale jestem ciekaw Waszych opinii
http://xxxxx.xxx
Wyedytowałem bo minąłeś się z prawdą – Twój artykuł powstał znacznie później
Aj faktycznie, coś mi się pomieszało, chyba przez datę ostatniego komentarza. Za usunięcie linka pretensji nie mam, ale mi smutno hehe.